
Dostałam się na lekarski na WUMie. Niby powód do radości, prawda?

Nakreślę więc moją sytuację

Rok temu dostałam się na lekarski na innym uniwersytecie medycznym, ale - z powodu mojego własnego lenistwa (i częściowo problemów z przyzwyczajeniem się do nowego trybu nauki, z czym na początku chyba większość ma problem) - oblałam rozbójnika z anatomii i zostałam skreślona... teoretycznie, bo złożyłam podanie o warunek i je uzyskałam. Mogę więc kontynuować studia u siebie i próbować przebrnąć przez drugi rok, ucząc się jednocześnie anatomii, albo iść na lekarski do Warszawy.
Rodzice odradzają mi drugą opcję, bo twierdzą, że do Warszawy idą tylko geniusze i się nie utrzymam. I stąd moje pytanie - jak to rzeczywiście z tym jest? Zawsze uważałam się raczej za osobę przeciętną, a na moje oblanie anatomii złożyło się dodatkowo moje lenistwo - widziałam, że przy systemie punktowym raczej już się nie wyciągnę i będę musiała pisać rozbójnika, dlatego częściowo sobie "odpuściłam" naukę i wzięłam się do roboty na jakiś miesiąc przed testem, ale było już za późno. Oczywiście nie mam zamiaru marnować wakacji, bo wiem że jeśli przerobię wszystko przynajmniej w jakimś stopniu, to w czasie roku będzie mi łatwiej.
Czy w Warszawie rzeczywiście są tylko ci najzdolniejsi z całej Polski? Zdarzają się ludzie przeciętni, którzy dzięki ciężkiej pracy są w stanie się utrzymać?
Dodam jeszcze, że w Warszawie powiedzieli mi, że zaliczą mi histologię, jeśli sylabus się zgadza, więc miałabym tam tylko anatomię z tych ważniejszych problemów, a u siebie na drugim roku musiałabym też ciągnąć przedmioty z drugiego roku.
Boję się, że idąc do Warszawy skazuję się na ponowne oblanie roku, ale z drugiej strony miałabym tam mniej zajęć (średnio mi się opłaca zaliczenie anatomii "u siebie" ale oblanie innych przedmiotów

Macie dla mnie jakieś rady?

